Recent Posts

Kyss Mig! Znalezione, zobaczone, pokochane.

czwartek, 20 października 2011

Uwaga, post zawiera śladowe ilości spojerów.






To nie będzie obiektywna i rzeczowa notka. Na obiektywizm przyjdzie pewnie czas kiedy ochłodnę, wtedy pewnie skrobnę jakąś reckę na filmweba. Teraz w miast obiektywizmu szykujcie się na post pełen zachwytów, pisków i spazmów.






Wreszcie obejrzałam szwedzką dramę, o której rozpisywałam się  (meine bosche to było w sierpniu!) niedawno. I tu podziękowania dla Szwedów (domyślam się, ze zrobiła to jedna osoba), którzy zlitowali się nad tymi, którzy nie mieli okazji zobaczyć filmu w szwedzkich kinach. Gdziekolwiek jesteś człowieku, któryś nagrał to kamerą - dziękuję ci (postawiłabym ci flaszkę Absoluta bo u was pieruńsko drogie, ale nie wiem kim jesteś)! Tack Sverige! Owa kopia hula po necie, można obejrzeć poszatkowaną na youtube, ale znajdzie się też pełna wersja na torrencie i online. Pal licho jakość! Ważne, że jest! A już miałam pisać jakąś żalową notkę, że (parafrazując naszego premiera Donalda) szwedzkość to nienormalność! W końcu ta szwedzka poprawność, umiłowanie dla prawa etc naprawdę zaczynałam się martwić, że nikt tego nie spiratuje i co najwyżej zobaczę to na jakimś polskim przeglądzie za jakieś 5 lat.


Wracając do meritum czyli moich wrażeń odnośnie filmu... Film jest cudny! Przesłodki, przeuroczy i prze prze prze najlepszy. Tak jak trailer sprawił, że umarłam z zachwytu tak przez cały film umierałam średnio co 10 minut. (co mi daje 10 śmierci z zachwytu na 100 minut). Ale od początku. 


Pierwsze 80 minut filmu jest totalnie szwedzkie. Jeżeli ktoś kocha skandynawskie kino jak ja, będzie zachwycony. Ciasne-intymne kadry (w ogóle praca kamery przecudna), oszczędne dialogi, przyroda. Po prostu Szwecja. Skandynawia. Niestety, albo stety końcówka jest absolutnie hollywoodzka, nieszwedzka, słodka i bajkowa. Sama nie wiem czy to źle czy dobrze. Dla wartości i szwedzkości filmu na pewno źle. Powinno się skończyć co najmniej śmiercią samobójczą, którejś z pań! Dobra, żartuję, ale aż tak idealne bajkowe zakończenie jest po prostu mało realne. Natomiast dla widza (nie oszukujmy się najczęściej lesbijki) zakończenie jest idealne. Film daje pewien powiem optymizmu, pewną wiarę w miłość i tym podobne romantyczne bzdety. No dobra wzruszyłam się, ale mój image zimnej suczy nie pozwala na zbytnie epatowanie romantyzmem, którego się wyzbyłam. Tak więc mam trochę mieszane uczucia. W przypadku komedii romantycznej nie burzyłabym się, gdyż jak wiadomo film tego gatunku musi skończyć się  i żyli długo i szczęśliwie. Nie miałam pretensji o bajkowość Imagine Me & You bo taka była konwencja i pieprzenie bo tak się nie dzieje naprawdę jest bez sensu. Jednak film, który aspiruje do miana dramatu z takim zakończeniem pozostawia pewien niesmak. No, ale dobra nie będę się czepiać, pewnie jak skończyłoby się źle pocięłabym się z rozpaczy. Może scenarzystki miały na uwadze moje zdrowie. 


Pomijając zakończenie i tak całym serduszkiem kocham ten film (happy end też kocham, ale moja nihilistyczna natura się trochę buntuje). Miłość między obiema paniami jest zarysowana subtelnie, a surowy szwedzki klimat i estetyka troszkę w stylu dogmy jest wspaniałą przeciwwagą dla tego uczucia. Jednym słowem jest słodko, ale w granicach normy. Zęby nie bolą. No i to że obraz skupia się na przeżyciach (głównie tej hetero) obu pań, a nie jakiejś wydumanej akcji to jest jednak spory plus. Dzieła dopełnia aktorstwo. Role pierwszoplanowe - przecudne. Obie aktorki - Ruth Vega Fernandez i Liv Mjönes (zapewne heteryczki) w niesamowicie delikatny i subtelny sposób ukazały rodzące się uczucie między dwiema w sumie obcymi dla siebie kobietami. No i chemia między nimi jest genialna. Nie umiem ocenić, która aktorka lepiej wypadła - pewnie każda z nich tak samo świetnie, ja jednak będę modlić się do tej blondynki. Uwielbiam Szwedki, a jeżeli mają długie blond włosy to w ogóle je kocham, a jeżeli mają piegi i są lekko depresyjne mogę się oświadczyć. Dla porządku dodam, że pozostałe role również zagrane świetnie. 


Sama fabuła raczej banalna, ale z drugiej strony wierzę, że takie historie się zdarzają. Dwie kobiety około trzydziestki (wielki plus za wiek) spotykają się z okazji przyjęcia zaręczynowego rodziców. Ojca brunetki i matki blondynki. Poznają się i zakochują. Banał banała banałem pogania, ale to wszystko ma w sobie jakaś magię (dobra schizuję) i nie można oderwać oczu od tego filmu. Po prostu ma w sobie to coś


Tak, że tego... Kyss Mig polecam serdecznie, szykuje się nowy kultowy film. Tak to nie za duże słowo. Na pewno nie jest to genialny pod względem artystycznym obraz tak jak np. Fucking Åmål, ale cierpimy na taki deficyt kina kobiecego, że każdy film kobietami nieheteroseksualnymi w roli głównej, niebędący amerykańskim szajsem z Megan Fox - będzie kultowy


Oczywiście przyjdzie czas kiedy otrzeźwieje i zacznę marudzić. Bo wiadomo - historia banalna no i to i tamto mogło być lepiej pokazane i coś tam coś tam, za mało miejsca poświęcili temu i temu. Nie chcę  teraz burzyć tej idylli, więc hej då i adjö!


P.S. Chyba pobiłam jakiś rekord w użyciu słowa przecudny.

No hope, no future

czwartek, 6 października 2011

Wybory tuż tuż, kampania na ostatniej prostej... Jakieś wnioski, jakaś refleksja? Ano chyba tylko taka, że wiadomo było, że im bliżej wyborów tym kampania będzie ostrzejsza. No i jest. Zamiast początkowego pitolenia ile to my wam załatwimy tudzież jacy to my jesteśmy cacy, a oni be, mamy straszenie. Straszenie doprowadzone do granic absurdu.


PO tradycyjnie straszy PISem, bo wiadomo przecież, ze jak pisiory dojdą do władzy to Polsce będzie głód, nędza, ubóstwo, syf, kiła, dżuma, cholera, wściekły Kaczor wywoła wojnę z Rosją, Niemcami, a mohery będą stawiać krzyże na każdej ulicy. 
PIS dla odmiany nie straszy PO, a Tuskopoalikotem. Już nie tylko lumpenliberały i wykształciuchy, ale i te wszystkie dziwadła od Palikota. No i wojna religijna! (To akurat słowa Pawła Kowała z PJN, ale jeden pies). Ci wstrętni palikotowcy, pomioty szatana chcą wykopać religię ze szkół i w ogóle zrobić kuku KrK!
SLD jest tak bezbarwne w tej kampanii, że nawet nie wiem czym straszy, ale domyślam się, że PIS przeplatanym PO.


Wniosek jest jeden : musi być bardzo, ale to bardzo źle. Dwie największe partie w Polsce nie mają absolutnie nic do zaoferowania wyborcom. Oczywiście twardy elektorat jest zachwycony, ale człowiek głosujący racjonalnie, a nie partyjnie nie znajdzie w tej kampanii nic, absolutnie nic. Zamiast merytorycznych dyskusji, których co prawda w Polsce zawsze brakowało, mamy straszenie wyborców. 


Planktonu politycznego chyba nie ma co analizować. No, ale...


Najbardziej z tych wszystkich cudaków interesujący jest Palikot. A raczej jego wzrost notowań w ostatnim czasie. Owszem elektorat SLD i PO się wykrusza, ale bez przesady, nie dała bym mu więcej niż 6 %. 


7801_6078_500


Z tego co czytam na różnych kłirowych blogach, raczej nikt się na niego nie nabiera. I bardzo dobrze. Nie ma drugiego takiego pajaca w polskiej polityce. (No dobra jest i to sto razy większy - Janusz Korwin-Mikke, ale o nim nawet nie warto wspominać). Zdarzyło mi się obejrzeć jakąś quasi-debatę z panem P. i utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że to zwykły pajac. Jedyne co miał do zaoferowania to legalizacja bimbru (hit eksportowy Polski, pewno uleczy wszystkie nasze gospodarcze problemy). W ogóle mam wrażenie, że to jakieś lustrzane odbicie JKM. Głośne slogany zamiast realnego programu. Hasełka nośne, często słuszne jak i absurdalne. Państwo laickie, związki partnerskie. Wszystko cacy, ale to nierealne. Przykre, ale prawdziwe. Jeżeli Ruch Poparcia Palikota wejdzie w ogóle do Sejmu to naprawdę będzie to niewielka liczba posłów. W sam raz do koalicji. Przypuszczalnie z PO. No  i jesteśmy w domu. Chyba nikt nie ma już złudzeń, że z Platformy taka partia liberalna i nowoczesna jak ze mnie radziecka traktorzystka. Oprócz tego, że w partii są takie katotaliby jak Gowin to partia nie ma żadnego zaplecza ideologicznego. Co jest moim zdaniem równie niebezpieczne niż zaściankowość PIS. Platforma lawiruje między liberalizmem obyczajowym, a tradycjonalizmem. Jak ma taki kaprys uśmiechnie się do gejów -  oczywiście nie jest to szeroki uśmiech, przecież biskupi patrzą! Czasem tak dla hecy tupnie nóżką (wypowiedź Tuska, że PO nie będzie klękać przed biskupami), ale jak przychodzi co do czego to oczywiście stara się nie urazić episkopatu.
Tak, więc trudno się podziewać, że Palikot ugra cokolwiek ze swoich śmiałych postulatów. Inna sprawa czy jakby wygrał wybory zrealizowałby choćby jeden punkt programu? Czy można ufać człowiekowi, który jeszcze nie tak dawno wydawał pismo katolickie Ozon, a teraz gra na antyklerykalna nutę? Palikot wyczuł niszę wyborczą i próbuje coś ugrać. Ultrakatolików jest w Polsce mało (na całe szczęście) o czym świadczą wyniki wyborczy partii Marka Jurka. Liberałów, zwolenników świeckiego państwa, lewaków jest zdecydowanie więcej. A nuż widelec się uda.  No i jeszcze może jakieś dzieciaki zagłosują bo przecież legalizacja marychy.


Planktonowe wynurzenia zamyka PSL. Ktoś powie neutralna partia. Niegroźna. No nie wiem. Siedzą w rządzie od ho ho i jeszcze dłużej. Ile można siedzieć u koryta? Niedobrze mi się robi od gęby dukającego Pawlaka. A jego gęba jest wszędzie. To zadziwiające - przez te dwa przedwyborcze tygodnie PSL pokazało się częściej niż przez cztery lata. Największym skurwysyństwem jest to, że promują się za nasze pieniądze, gdyż te wszystkie konfy i briefingi Pawlak i Sawicki robią jako ministrowie gospodarki i rolnictwa. Ten spot informacyjny o polskim  rolnictwie to niby info rządowe, a de facto jest spotem reklamowym PSL - za państwową kasę. Brawo. W ogóle za tymi wszystkimi iPadami, którymi zresztą Pawgal posługuje się strasznie niezgrabnie kryje się niezły cwaniak. Muszę przyznać, że już bym wolała, aby do parlamentu wszedł RPP. Na pohybel, aby utrzeć nosa tym psuedorolnikom. Zresztą myślę, że Pawlak i tak ma z czego żyć. Wszak musiał dostać co nieco za podpisanie tak absurdalnej umowy gazowej (gdyby nie KE podpisałby ja chyba do końca świata i jeszcze dłużej). 


Reasumując: no hope, no future. Na pewno nie w tym kraju. Na pewno nie teraz. Musi nastąpić zmiana pokoleniowa, choć nie jestem pewna jacy będą młodzi skoro mają taki przykład. Tu nawet nie chodzi o nasze postulaty. Bo te mają szanse zostać zrealizowane tylko w jakiś wyjątkowych okolicznościach. Zakładając, że PO dojdzie do władzy i będzie musiało przeprowadzić jakieś przykre reformy taki zamydlacz oczu byłby bardzo na rękę. W podobnych okolicznościach zalegalizowano małżeństwa homoseksualne w Argentynie. Obecna (jeszcze, wybory pod koniec października) prezydent CFK chciała ukryć jakieś machlojki (chyba jakaś podwyżka związana z rolnictwem, wybaczcie, ale nie pamiętam dokładnie). No, ale Polska to nie Argentyna.  Pomijając już powody legalizacji to widać zmiany w światopoglądowe i mentalne  w tym kraju, zresztą jak na całym kontynencie. Widać to chociażby po po serialach telewizyjnych (nawet telenowelach) gdzie pary homo występują i to nie jako negatywni bohaterowie. W polskiej telewizji w sferze marzeń pozostaje jakaś drugoplanowa pozytywna postać lesbijki (owszem pojawiła się Sonia Bohosiewicz w 40 i pół, ale jej wątek nie tylko był nie wprost to jeszcze ucięli go bez żadnego uzasadnienia). A w  argentyńskim Para Vestir Santos mieliśmy nie tylko jedną z głównych bohaterek - dziewczynę kwestionującą swoją seksualność (serial opowiadał o trzech siostrach), ale i szczęśliwe zakończenie. Wybrała nie tylko dziewczynę, ale i planowała z nią ślub. Na tym przykładzie doskonale widać, że pomiędzy polską mentalnością, a tą południowoamerykańską są póki co Himalaje. Żeby to zmienić potrzeba stabilnych rządów normalnej partii, a nie bandy populistów. Na razie na horyzoncie nie widzę nikogo takiego. Krzykacze od Palikota czy SLD na pewno tej zmiany nie gwarantują. Dla porządku dodam, że SLD m rządziło tyle czasu (miało też swojego prezydenta), a jedyne co zrobiło w kwestii laickości państwa to podpisanie konkordatu. Tak przy okazji poziom korupcji wzrósł do gigantycznych rozmiarów, ale kto by to pamiętał, czyż nie? Grzesio Napieralski pewnie w tamtych czasach dłubał w nosie gdzieś na wykładach z politologii. Naprawdę ja bym może i uwierzyła w te młode lewicowe wilczki, nie mające nic wspólnego, ani z PZPR, ani postkomuną. Tyle, że poziom IQ Napieralskiego i jego kolesi sprawia, że zaczynam tęsknić za Lwicą Lewicy, lubczasopismami, Pornogrubasem i Panjestzerempaniepośle. 

GLEE wróciło!

poniedziałek, 3 października 2011





Co prawda wróciło już dwa tygodnie temu i zdążył już opuścić mnie entuzjazm jaki prezentowałam  jeszcze przed obejrzeniem drugiego odcinka 3 sezonu, ale mimo wszystko uważam, że warto napisać o Glee. 
Czym jest Glee? Odpowiedź brzmi : serialem komediowym dla dzieciaków. tj. tej no młodzieży. Powiecie - też coś. I tutaj się z Wami nie zgodzę. Nie jest to zwykły serial dla młodzieży typu 90210 inne Pamiętniki Wampirów. Wampirów i plastikowych dziuń z LA brak, za to są wszelkiej maści loserzy (tak, tak charakterystyczna elka na plakatach to nie jest znak Legii). Na chór szkolnych wyrzutków składają się między innymi : chłopak na wózku, grubawa murzynka i zagubiony gej i żydówka z przerostem ego. A właśnie taka miała drobnostka serial opowiada o chórze szkolnym, serial jest w konwencji musicalowej. Mamy też niewyałtowaną lesbijkę, ale o tym dowiadujemy się w drugim sezonie. Glee wzbudza w USA skrajne uczucia. Od uwielbienia do zgorszenia (wiadomo geje w serialu dla młodzieży boschesch ty mój). Generalnie jednak pierwszy sezon to gigantyczny sukces. Niestety druga seria nie powtórzyła sukcesu poprzednika, oglądalność siadła. Brakowało tej świeżości za którą pokochaliśmy jedynkę. Na pewno muzycznie było też o wiele słabiej. Jedynie rozwinięcie wątku Santany i jej lesbijstwa wydaje się być plusem. I właśnie w kontekście tego wątku jestem bardzo ciekawa najnowszej serii Glee.


Co do wspomnianych wcześniej kontrowersji to serial wzbudził je także w środowisku LGBT. Niby serial opiera się na promowaniu wszelkiej inności to nie każdemu przypadł do gustu mega-hiper-gejowaty   Kurt. Że niby to utrwala stereotypy etc etc Nie wiem co o tym sądzą gejowscy fani Glee, ale dla mnie to totalna bzdura. Owszem Kurt jest przegięty, ale cały serial jest taki. Taka konwencja, taki typ poczucia humoru. Nie  ma o co się obrażać i szukać dziury w całym.


W Polsce o dziwo oprócz Foxa na Glee zdecydowało się TVP1 (sic!). Obawiam się jednak, ze pora emisji (chyba 14, niedziela) świadczy o tym, że włodarze publicznej za bardzo nie wiedzieli co kupują. Owszem jest to musical i szkoła średnia, ale na pewno nie High School Musical. Chyba myśleli, że przyciągną tym jakieś 12stki. Z drugiej strony geje do niedzielnego rosołu? Najpierw Nergal, a teraz to... Quo vadis, TVP? 


P.S. Tak sobie myślę, że chyba sesji, która wywołała w Stanach sporą burzę to szefom publicznej nie było dane zobaczyć. 



 

Opisuję lesbijskie seriale i nie tylko: